Obudziłam się punktualnie o 5:00 rano, jak zawsze. Za oknem wciąż panowała całkowita ciemność, jedynie nikła żółta poświata odległej latarni przecinała mrok. Dziś obchodziłam 60. urodziny. Zgodnie z wszelkimi przewidywaniami powinien to być szczęśliwy dzień, ale z jakiegoś powodu ogarnęła mnie panika. Wstałam z łóżka najciszej, jak potrafiłam, przerażona, że obudzę syna i synową w sąsiednim pokoju. Przetarłam szlak przez ciemność i włożyłam stary, polarowy szlafrok, który był tak cienki, że prawie biały. To była ostatnia rzecz, jaką kupił mi mój mąż Arthur przed śmiercią. Moje palce musnęły tłustą plamę na piersi, która nigdy nie zeszła, nieważne, ile razy ją prałam, a znajomy ból rozprzestrzenił się po moim sercu.
W kuchni poruszałam się z wprawą, zaczynając od śniadania. Mój syn Ryan lubił świeżo przygotowane naleśniki. Moja synowa Megan piła wyłącznie świeżo zmiksowane zielone koktajle. A mój młodszy wnuk Leo potrzebował zupełnie innego, przyjaznego dzieciom śniadania – jajecznicy. Trzy różne posiłki dziennie przez pięć lat – mieszanie ciasta, blendowanie warzyw, ubijanie jajek – te czynności stały się moją pamięcią mięśniową. W ciągu moich 60 lat życia 40 z nich spędziłam w kuchni. Od bycia żoną, przez matkę, aż do bycia babcią Helen. Te kilka metrów kwadratowych przed kuchenką stało się całym moim światem.
Skwierczenie ciasta naleśnikowego uderzającego o rozgrzaną patelnię wydawało się wyjątkowo głośne w cichy poranek. Instynktownie zerknęłam w stronę drzwi, bojąc się obudzić królową na górze. „Ty stara wiedźmo, hałasujesz tak wcześnie rano. Próbujesz nie pozwolić ludziom spać?” I nagle to, czego się obawiałam, stało się. Z drugiego piętra dobiegł ostry głos Megan, a po nim szybkie klapsy, klapsy, klapsy kapci na schodach.
Ścisnęłam szpatułkę, a błękitne żyły na grzbiecie mojej dłoni uniosły się niczym wijące się małe węże. Drzwi kuchenne otworzyły się gwałtownie, uderzając z hukiem o ścianę. Odwróciłam się i zobaczyłam moją synową, Megan, stojącą w drzwiach z surową, białą maską na twarzy. Widoczne były tylko jej mocno umalowane oczy, przez co wyglądała jak duch, który przybył po duszę.
„Dzisiaj jest mój…” zacząłem, próbując przypomnieć jej, jaki to dzień.
„Kogo obchodzi, jaki dziś dzień?” – przerwała mi niecierpliwie, a maska marszczyła się od jej przesadnego wyrazu twarzy. „Mam ważne spotkanie o 9:00. Co jeśli mój garnitur pokryje się zapachem smażonego jedzenia?”


Yo Make również polubił
Wyostrz swój umysł dzięki temu prostemu wyzwaniu
Dzięki temu prostemu trikowi puree ziemniaczane będą kremowe i gładkie, co stanowi prawdziwy sekret gotowania
Domowe napoje imbirowe – rozgrzewające i orzeźwiające
Babciny trik polegający na posypywaniu cytryny solą: oto do czego służy